| Forum Alchemia || Forum Nurkopedia || Forum Kraken || Forum VIP Divers || Forum Zanurkuj |

FLORYDA, jaskinie GINNIE SPRINGS

Moderator: Kadra

FLORYDA, jaskinie GINNIE SPRINGS

Postautor: Steven » 2014-03-21, 22:27

CENTRUM SZKOLEŃ VIP WARSZAWA

FLORYDA, USA, JASKINIE GINNIE SPRINGS,
CZYLI JAK ZOSTALIŚMY NURKAMI JASKINIOWYMI...


Obrazek

Autor tekstu: Adam Żukowski, zdjęcia: Piotr Sikorski, Tomasz Kowalczyk, Stefan Rudecki instruktorzy z www.CentrumVip.pl

Nurkowanie jaskiniowe to wyższy stopień wtajemniczenia w arkana tego niezwykłego sportu. Dopływ adrenaliny. Możliwość poznania swoich najgłębszych lęków i zapanowania nad nimi. Docieranie tam, gdzie ludzka stopa, a nawet płetwa jeszcze nigdy nie stąpała...
Dlatego kiedy w połowie roku zwróciło się do mnie dwóch kolegów instruktorów Centrum VIP w Warszawie z pytaniem, czy nie pojechałbym z nimi na kurs nurkowania jaskiniowego do Stanów Zjednoczonych, miejsca, gdzie narodził się ten rodzaj nurkowania i gdzie są najbardziej doświadczeni instruktorzy, po prostu spuchłem z dumy. Ze stopniem AOWD i niezłą historią zalogowanych nurkowań miałem lecieć w doborowym towarzystwie dwóch instruktorów: Piotrka i Tomka oraz dwóch divemasterów: Warrena z RPA i Stefana (dzisiaj już instruktora Centrum VIP). Moje marzenia o nurkowaniu jaskiniowym w Stanach Zjednoczonych nabrały zupełnie realnego charakteru. Ale to był dopiero początek...

Obrazek

Pierwszy stopień trudności, czyli załatw sobie wizę do USA
Każdy wie, że aby zaznać dobrodziejstw Nowego Świata, najpierw trzeba przejść drogę przez mękę, czyli otrzymać amerykańską wizę. Oznacza to obowiązkową, płatną rozmowę telefoniczną, podczas której umawiany jest termin wizyty w konsulacie. Stojąc w kolejce z wypełnionym kwestionariuszem w ręku i pełen najgorszych przeczuć, przysłuchiwałem się opowieściom innych starających się o wejściówkę do „raju”. Opowieści krótkich, bo ku mojemu zdumieniu kolejka całkiem sprawnie posuwała się do przodu. Dotarłem do pierwszego okienka, w którym miałem złożyć dokumenty i odbyć pierwszą rozmowę. Wszystko szło sprawnie do momentu, w którym miła pani zapytała się mnie z kim lecę. Kiedy podałem nazwisko Tomka, okazało się, że pani doskonale go pamiętała i rozmowa, głównie o niebieskich oczach naszego kolegi, trwała 45 minut. „Jak dobrze być instruktorem” – pomyślałem...
Potem czekała mnie druga rozmowa, tym razem z konsulem. Równie zaskakująca jak pierwsza. Urzędnik zadał mi bardzo podchwytliwe pytanie: „Jaki jest cel pana podróży do Stanów?”. Zaryzykowałem prawdę i odparłem: „Chciałem zrobić kurs nurkowania jaskiniowego”. Byłem przekonany, że Amerykanin mi nie uwierzy. Po chwili, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, usłyszałem krótkie: „Have a nice dive”. Typowy zwrot, znany wszystkim nurkom, rytualnie wypowiadany tuż przed wejściem do wody! Sekundę później wiedziałem już, że konsul sam jest nurkiem.
Poziom drugi: wiedza teoretyczna w języku obcym i swojska żabka
Uff, formalności miałem za sobą. Teraz czekała mnie druga część przygotowań, czyli zdobycie wiedzy niezbędnej do podjęcia i ukończenia kursu. Zacząłem czytać otrzymane z NACD (National Association for Cave Diving) w jęz. angielskim materiały oraz intensywnie ćwiczyć na basenach i w polskich jeziorach żabkę nurkową. Po pierwszych bólach kolan, skurczach ud i łydek w końcu zaczęła mi wychodzić, a kiedy pływałem w pożyczonym od kolegi skrzydle, żabka stała się rozkoszą. Jedyny problem miałem z pływalnością, ale tylko wtedy, kiedy za bardzo puchłem z dumy. Duma trwała do momentu, w którym doszedłem do opisu wymaganych od nurka jaskiniowego technik pływackich. Przy piątej pojawił się lekki obłęd w oczach.
Jakiś „flipper kick, modified flipper kick”. Co to jest?! Zapytałem Piotrka, ten zaś poklepał mnie na uspokojenie po plecach. Skoro oprócz żabki znam jeszcze jedną technikę przydatną w jaskiniach, to reszty się nauczę na miejscu. Najważniejsze jest nie to, żeby starać się zdążyć nauczyć wszystkiego byle jak, tylko żeby prawidłowo i dobrze wykonywać wybrane techniki niezbędne do takiego nurkowania. Dotyczy to przede wszystkim utrzymywania doskonałej pływalności, która pozwala na bezpieczne poruszanie się w jaskini pomiędzy stropem a dnem oraz opanowania takiej techniki pływania, która wyeliminuje zagrożenie wzburzenia płetwami zalegających na dnie jaskini złogów mułu, szlamu lub gliny. Właśnie dlatego podstawowym wymogiem jest opanowanie w stopniu dobrym chociaż żabki nurkowej.

Obrazek

Poziom trzeci: na gościnnej, amerykańskiej ziemi
Leciałem do Stanów z miłą świadomością, że jest to kraj przyjazny dla nurków. Nie dość, że można wziąć ze sobą 40 kg bagażu (przy standardzie 20 kg!), to w dodatku nie ma żadnych dopłat za przewóz sprzętu nurkowego, czym tak przykro zaskakuje Egipt. Wsiedliśmy do samolotu linii Air France, jedynego, który leciał z Warszawy do Miami. W trakcie międzylądowania w Paryżu zafundowano nam ekspresowe zwiedzanie lotniska. Pędziliśmy stadnie za stewardessą prowadzącą nas od jednej bramki do drugiej, oddalonych od siebie chyba o całe lata świetlne. Sprawdziliśmy empirycznie, że ruchome chodniki są szybsze niż człowiek idący pieszo, no ale mieliśmy ledwie pół godziny na zmianę samolotu. Każdy, kto ma przed sobą perspektywę dziesięciu godzin spędzonych w samolocie, wie, że taki marszobieg w gruncie rzeczy jest miłym przerywnikiem w czekającej nas monotonii lotu. Piloci na szczęście się popisali i już po 9,5 godz. bezproblemowego lotu wylądowaliśmy w Miami.
I tu czekała na nas pierwsza miła niespodzianka – pomimo błyskawicznej zmiany samolotu w Paryżu nikomu nie zginął bagaż. Druga była jeszcze milsza – Floryda powitała nas w listopadzie temperaturą ok. 25 stopni, a jedyny problem mógł stanowić silny wiatr. Trzecia niespodzianka nie była już tak miła. Jeszcze w Polsce po okazyjnej cenie zarezerwowaliśmy vana. Okazało się jednak, że cena owszem jest sympatyczna, ale nie zawiera obowiązkowego ubezpieczenia komunikacyjnego kosztującego drugie tyle, co wypożyczenie samochodu. I tu podstawowa lekcja w Stanach: jeśli masz podaną jakąś cenę, sprawdź koniecznie, czy jest to cena ostateczna. Generalnie podawana jest cena podstawowa, do której w kasie doliczane są różnego rodzaju podatki i opłaty, np. stanowe. Czwarta niespodzianka natomiast sprawiła, że zapomnieliśmy o poprzednim rozczarowaniu. Wynajęty przez nas dom okazał się być bardzo sympatyczną, dziesięcioosobową willą z jacuzzi i basenem. Za jedyne 10 dolarów od osoby dziennie. Luksus.
W willi mieliśmy codziennie amerykańskich gości – pierzastych. Żurawie z czerwonymi łebkami, niczym z japońskich rycin, przychodziły do nas około godz. 11 na późne śniadanie. Nakarmione tańczyły w podziękowaniu.

Poziom czwarty: kurs nurkowania jaskiniowego, czyli o znaczeniu golden line
Po dwudniowym leniuchowaniu i opalaniu się ruszyliśmy ku właściwemu celowi naszej wyprawy, do przyjaznych jaskiń Ginnie Springs, gdzie miał czekać nasz instruktor Johnny Richards. Powitał nas facet wyglądający jak prawdziwy traper rodem z Dzikiego Zachodu. Długie, siwe włosy i broda, dużo uśmiechu i mnóstwo energii. Kurs zaczął od sprawdzenia naszego sprzętu. Okazało się, że niektórzy z nas nie mają zapasowych latarek, właściwych kołowrotków i linek. Skromność nie pozwala mi wspomnieć, że chodziło tu głównie o moją osobę. W czasie krótkiej przerwy na skompletowanie sprzętu stwierdziłem, że ceny są tu wprawdzie trochę wyższe niż w Polsce, ale w granicach rozsądku, za to wybór o wiele bogatszy. Rozpoczęliśmy od zajęć teoretycznych, co na początku oznacza cztery godziny słuchania głównie o wypadkach w jaskiniach. Śmiertelnych, bo innych praktycznie nie ma. Jak się okazuje w 100 proc. powstających z winy człowieka, nadmiernej brawury, błędów, nieostrożności lub z braku prawidłowego wyszkolenia. Na szczęście po obiedzie Johnny zmienił temat.
Zaczęła się właściwa nauka połączona z ćwiczeniami praktycznymi. Ćwiczenia aż do bólu z zakresu nurkowania w warunkach zerowej widoczności, z asekuracją partnera, przy szarpanej linie, linie zerwanej, luźnej. Rozpoznawanie z zamkniętymi oczami różnic pomiędzy poszczególnymi linami, sprawdzanie technik wiązania węzłów naszych linek na „golden line”, zasady i techniki prowadzenia poszukiwań golden line w razie jej zagubienia. Czemu aż do bólu? W jaskiniach nie wolno nurkować w rękawiczkach. Chodzi o to, żeby w razie powstania zerowej widoczności (wzbudzenie mułu, szlamu, gliny) wyczuć rękoma, która lina jest prowadzącą do wyjścia z jaskini. Linę taką nazywa się golden line i jest to najgrubsza, a zarazem jedyna w żółtym kolorze spośród wszystkich używanych w jaskiniach. Ważne jest, żeby w razie sytuacji kryzysowej, do której generalnie nie powinniśmy dopuścić, wiedzieć, jak się zachować. Po zgubieniu linki również i tu działa podstawowa zasada nurkowania w PADI – Stop, Think, Act (zatrzymaj się, pomyśl, działaj).
Trzeba przywiązać własną linkę do najbliższego przedmiotu stałego (np. kamień), upewnić się, że jest dobrze zamocowana, a potem poruszając się po okręgach, szukać golden line. Okręgi powinny zaczynać się od najmniejszego, a ich średnica powinna rosnąć. W takich warunkach może dojść do zgubienia partnera. Johnny tłumaczył, jak tego uniknąć. Jak odnajdywać partnera i jak partner powinien pilnować się nurka prowadzącego. I vice versa. Jak wymieniać między sobą informacje wtedy, kiedy widać ruchy rąk, jak i wtedy, kiedy niczego nie widać. Jak to robić przy użyciu latarki. Jak się informować o zużyciu powietrza w butli. I jak to robić, używając jednej ręki, bo druga cały czas musi być na linie. Jak chronić się przed uderzeniami o wystające skały, narośla, kamienie. Jak znajdować kierunek prowadzący do wyjścia. I jak to wszystko zrobić w zaklejonej czarną taśmą masce.
Początkowe treningi odbywaliśmy na suchym lądzie. Johnny był wymagającym nauczycielem. Kiedy w końcu uznał, że pierwszy etap szkolenia mieliśmy za sobą, przeszliśmy do szkoleń w wodzie. Pływaliśmy parami z zasłoniętymi maskami wzdłuż własnoręcznie zawiązanych wokół kamieni lin. Johnny „psuł” nam nasze poręczówki jak tylko mógł, symulując najbardziej skrajne warunki, jakie się mogą przytrafić w jaskiniach. A to szarpał za linę, a to zwalniał mocowanie na kamieniu. Wszystko po to, żebyśmy nauczyli się jednej, fundamentalnej prawdy – nurek jaskiniowy nigdy nie puszcza liny.

Obrazek

Ponad poziomy: chwila prawdy. Nurkować, nie gadać
W końcu przyszedł ten moment, kiedy ćwiczenia mieliśmy za sobą, a przed nami pierwsze zejście do jaskini. Oczywiście poprzedzone sprawdzeniem sprzętu nurkowego oraz omówieniem jaskini, panujących w niej warunków, wejść (były dwa), przypomnieniem zasad poruszania się i nurkowania partnerskiego. Zanurzyliśmy się w małym jeziorku z oszałamiającą, praktycznie nieograniczoną widocznością. Byliśmy trochę zawiedzeni małą ilością ryb, ale trwało to tylko do momentu dopłynięcia do wlotu jaskini. Tam czekała na nas ciemność. Na wszystkich twarzach malowało się lekkie podenerwowanie zmieszane z ekscytacją. Wpływaliśmy trójkami – Johnny plus para nurków. Kiedy przyszła moja kolej, zapomniałem o trudach szkolenia. Snop światła latarek sięgał na kilkanaście metrów, szczegóły jaskini widać bardzo wyraźnie.
Jest i golden line, wypłowiała jakaś. Schodzimy na dno jaskini i zaczynamy ćwiczenia. Johnny obserwuje nas bardzo uważnie. Po ćwiczeniach w parach przechodzimy do ćwiczeń w trójkach. Do wskazywania sobie nawzajem drogi, pilnowania kolegów, pokazywania latarką znaków i odpowiadania na nie.
Ćwiczyliśmy tak długo, aż Johnny uznał, że jest z nas zadowolony. Niezapomniane wrażenie, po dzień dzisiejszy mocno tkwiące w pamięci pozostawiła woda w jaskini, która była tak czysta, że czasem tylko po bąbelkach można poznać, że faktycznie byliśmy pod wodą. A kiedy zatrzymałem na chwilę oddech, pozując do zdjęcia, potem musiałem się gęsto tłumaczyć, że to naprawdę zdjęcie podwodne.
Po wyjściu z wody odbyła się oczywiście obowiązkowa sesja fotograficzna, a potem chwila szczęścia, bo Johnny pozwolił nam na powrót do wody! Zaczęliśmy zabawę, a to wyścigi po dnie jeziora, obowiązkowo bez płetw, a to nęcenie ryb, a to zawody, kto zrobi większe oczy w masce. Tu bezkonkurencyjny był Tomek.
Następnego dnia czekało na nas nurkowanie w Devils Ear i egzamin. Jaskinia ta wraz z siostrzaną Devil Eye znajduje się przy brzegu rzeki Santa Fe. O tej porze roku woda w rzece była brązowa, lecz w zatoczce, w której znajduje się jaskinia – krystalicznie czysta. Komentowaliśmy ten fakt na tyle głośno, że już po chwili wokół nas zgromadziła się grupka Polaków. Część z nich była na kursach, część nurkowała rekreacyjnie, ktoś jako pierwszy Polak w historii robił właśnie kurs instruktora jaskiniowego w NACD.
Przed wejściem do wody odbyła się obowiązkowa odprawa. Do jaskini mamy wchodzić na pustym jackecie, używając techniki „pull and glide”. Innymi słowy, mamy wciągnąć się po kamieniach na dnie. Powodem jest bardzo silny prąd wypychający z jaskini. Wkroczyliśmy w ciemność, prawdziwą czerń, która sprawiła, że czuliśmy satysfakcję z tego, że każdy z nas ma po dwie latarki – podstawową i rezerwową. Walka z prądem trwa krótką chwilę. Po chwili wąski korytarz prowadzący na dno jaskini mieliśmy za sobą. W środku czekał na nas Johnny z pytaniem egzaminacyjnym. W jaskini znajdowały się dwa wyjścia, mieliśmy wybrać to właściwe. Wskazywaliśmy więc wybrane, a Johnny kiwał głową i kazał płynąć dalej.

Obrazek

Wypływaliśmy z jaskini, żałując tylko, że trwało to tak krótko. Usiłowaliśmy namówić Johnny’ego na penetrację Devils Eye, niestety – okazało się, że jest taki tłok nurków, że na swoją kolej musielibyśmy czekać za długo. A przecież czekał na nas jeszcze egzamin. Skorzystaliśmy więc z tej ilości powietrza, która została w butlach, do zwiedzania okolic jaskini. Obserwowaliśmy „oddychające” skały, czyli strop jaskini, przez który przedostają się pęcherzyki powietrza wydychanego przez nurków. I patrzyliśmy, jak ktoś płynąc skuterem podwodnym, podnosi za sobą warstwę nieprzeniknionego mułu… Szkolenie kończymy egzaminem. Część praktyczną zdaliśmy, chociaż okazało się, że tylko jeden z nas wskazał właściwe wyjście z jaskini. Reszta się „utopiła”. Na szczęście, proszeni o powód takiego wyboru, udzieliliśmy wyjaśnień, które przekonały Johnny’ego do zaliczenia. Wybraliśmy bowiem szeroki korytarz prowadzący w bok, mając w pamięci informacje o zakazie penetrowania wąskich korytarzy i tuneli, w których istnieje duże ryzyko ugrzęźnięcia. Tylko Warren wybrał wąski tunel prowadzący do góry, pamiętając, że należy wybierać te tunele, które prowadzą ku powierzchni.
Nurkowanie jaskiniowe rządzi się innymi prawami niż nurkowanie partnerskie, np. w PADI. Przede wszystkim nurkowanie jaskiniowe nie wybacza błędów. Nie można sobie po prostu wyjść na powierzchnię, jeśli coś jest nie tak. W jaskini musimy dotrzeć do wyjścia, nie można sobie zatem pozwolić na niedokładne skonfigurowanie i sprawdzenie sprzętu, na poluzowanie dyscypliny limitów powietrza w butlach, na brawurę. Jeśli jednak nurkujemy odpowiedzialnie, z zachowaniem jeszcze surowszych limitów bezpieczeństwa, jaskinie stoją przed nami otworem, zapraszając do poznania zupełnie innego świata.

Obrazek

Nasz pobyt w Stanach z Centrum Szkoleń VIP trwał zaledwie dziesięć dni, ale stopień intensywności wrażeń i ilość nowych doświadczeń trudno porównać z jakimkolwiek innym wyjazdem. Nurkowanie w jaskiniach przestało być niedostępnym i dalekim marzeniem, stało się wyzwaniem do eksploracji nowych, fascynujących miejsc, gdzie mieszka mrok.
Steven
Klubowicz Krakena
Klubowicz Krakena
 
Posty: 1
Rejestracja: 2014-03-13, 01:41
Płeć: Mężczyzna
Stopień nurkowy: Instruktor

Wróć do Miejsca nurkowe

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości

cron